Mogę odpowiedzieć krótko na tak postawione pytanie: normalnie. Hi, hi, hi… Żyję w tej chwili dwa kilometry w linii prostej od hangarów, w których stacjonują najnowocześniejsze amerykańskie bombowce zdolne do przenoszenia bomb atomowych. Oczywiście, więcej nikt oficjalnie na ten temat nie napisze, a wszelkie pytania dziennikarzy i nawet miejscowych polityków są zbywane tajemnicą natowską i odniesieniami do międzynarodowych umów.
Większość dyskutantów zapomina w powyższej kwestii, że Islandia nie ma nawet jednego żołnierza i tym samym nie ma własnej broni, co z kolei powoduje, że broń używana przez obce wojska do obrony Islandii jest pod pełną i wyłączną kontrolą państw, z których pochodzą żołnierze stacjonujący na Islandii. W przypadku bazy w Keflaviku chodzi o żołnierzy USA. Amerykanie bazę w Keflaviku traktują jako własną i tym samym mogą w niej mieć dokładnie wszystko, co chcą w niej mieć. Hi, hi, hi… I nie muszą się z tego spowiadać jakimś natrętnym tubylcom.

Nie wiem tylko, co stałoby się z Reykjanesbær w przypadku wojny jądrowej z Rosją? No i zdarzają się różne awarie takich instalacji „obronnych” w bazach, co może też nie być atrakcją turystyczną i uśmiercić nas wszystkich w promieniu wielu kilometrów. Człowiek w Reykjanesbær musi zatem wyłączyć myślenie o bezpieczeństwie i cieszyć się każdym dniem, bo z drugiej strony nie wygasła jeszcze lawa po ubiegłorocznej erupcji wulkanu. Hi, hi, hi… Czy to będzie wulkan, czy to będzie bomba atomowa, człowiek jest tylko pyłkiem na wietrze.
Piotr Tomski