Islandia jest bardzo dziwnym krajem pod wieloma względami, ale dzisiejsze informacje wprawiły mnie w osłupienie. W budżecie na przyszły rok większość parlamentarna chce zwiększyć dopłaty do związków wyznaniowych o jedenaście procent, co da kwotę 280 mln ISK. Jednocześnie w przyszłorocznym budżecie obcina się wydatki na służbę zdrowia o 400 mln ISK. A my, Polacy, śmiejemy się z naszej biednej Polski, którą nazywamy często państwem wyznaniowym. Hi, hi, hi …
Na Islandii kościoły są utrzymywane przez państwo i duchowni również otrzymują wynagrodzenie od państwa. Za każdą osobę od szesnastego roku życia w górę państwo płaci związkom wyznaniowym 980 ISK miesięcznie, z czego pokrywane są wszystkie wydatki. Głównym beneficjentem jest Kościół Narodowy, który jest luterańskim kościołem zrzeszającym chyba większość Islandczyków – nawet tych niewierzących, którzy nigdy nie złożyli wniosku o zmianę wyznania. Nie wiem też, czy można zostać tutaj rejestrowanym ateistą, bo słyszałem, że w takim przypadku osoba i tak zostaje przypisana do Kościoła Narodowego. W każdym razie od stycznia od głowy na religię państwo będzie łożyło 1080 ISK.
Śmieszniej żeby było, to Lewicowa Partia Zielonych również popiera tę propozycję. Cięcie wydatków na służbę zdrowia i wzrost wydatków na religię jest chyba nową ideą lewicy. Hi, hi, hi … Nie wiem, czym to wyjaśnić, ale zaczynam podejrzewać, że po prostu o czymś nas nie informują, natomiast już wiedzą o potrzebie wzmocnienia duchowieństwa w ramach zwiększenia ich zakresu pracy przy nowych bezdomnych, przy wsparciu umierających i pogrzebach. Co jeszcze nas czeka?
Mam nadzieję, że na Islandii ponownie rozpocznie się dyskusja na temat zakończenia finansowania kościołów przez państwo. W kraju uznawanym za tak nowoczesny i tak oderwany od wszelkich działań religijnych (w luterańskich kościołach w niedzielę widuję na mszy sprawowanej raz dziennie po dwie albo trzy osoby) dalsze wydawanie miliardów koron na fikcję oderwaną od rzeczywistości jest szaleństwem.
Piotr Tomski