Prace fizyczne na Islandii w zdecydowanej większości wykonują pracownicy pochodzący spoza Islandii. Jedynie dobrze płatne prace budowlane, prace na kutrach rybackich i w przetwórniach ryb mogą wykonywać Islandczycy, przy czym najczęściej zakres tych prac Islandczyków wygląda inaczej niż zakres prac obcokrajowców. Zawsze do tego pojawiało się tłumaczenie o kwalifikacjach, po czym kelnerka po islandzkiej zawodówce zarabiała za tę samą pracę (de facto gorzej wykonywaną z racji islandzkiego podejścia do pracy) o połowę więcej od kelnerki nieislandzkiej, która mogła mieć wyższe wykształcenie zdobyte w swoim kraju.
Znam, oczywiście, wyjątki od powyższych reguł, ale te wyjątki to jest dosłownie kilka osób. Słyszałem o trojgu polskich lekarzy. Słyszałem o kilku polskich położnych i pielęgniarkach. Słyszałem o jednym polskim radnym w radzie Rejkiawiku. Słyszałem o kilku menedżerach w firmach zatrudniających Polaków, bo łatwiej w ten sposób kierować Polakami. Słyszałem o Polakach tłumaczach, którzy tłumaczą spotkania Polaków z islandzkimi lekarzami, urzędnikami czy policjantami, bo jest taka formalna konieczność.
Prace przy sprzątaniu na całej Islandii należą już wyłącznie do obcokrajowców i w tej chwili płace za te prace są chyba niższe od zasiłku dla bezrobotnych. Firmy sprzątające korzystają z pracowników najmniej wykwalifikowanych i nieznających języka, którzy zależą bezwzględnie od swoich przełożonych w tych firmach, bo jedynie z nimi mogą się komunikować. Pracownicy sprzątający mają tylko jeden wybór: pracować albo wyjechać do ojczyzny, gdzie za „miskę ryżu” znajdą podobne zajęcie. Tak. Myślę tu też o Polakach i słowach wspaniałego premiera Morawieckiego o ciężkiej pracy za miskę ryżu.
Powyższy tekst jest częścią większej całości zatytułowanej: „Islandia – feudalny raj dla swoich”.
Piotr Tomski