Weekend minął pod znakiem początku kampanii wyborczych głównych kandydatów na urząd prezydenta RP. Nie było w nim wystąpienia kandydata Konfederacji, bo kończy właśnie podróż poślubną, ale pozostali pokazali się Polakom już w majestacie kampanii pełnoprawnej.
Istotą tych wyborów jest tylko jedna kwestia: podpisywanie ustaw przyjętych przez większość sejmową PiS lub ich niepodpisywanie. Reszta problemów z tej kampanii prezydenckiej nie ma najmniejszego znaczenia. Różne deklaracje kandydatów mają charakter wypełniacza przestrzeni medialnej i pokazania, który z kandydatów może pokonać Dudę i … nie podpisywać. Hi, hi, hi …
Wobec powyższego angażowanie się w tę kampanię uważam za zbędne i pozbawione sensu. Decyzję co do oddania głosu na określonego kandydata podjąłem już dawno temu i nie zmienię zdania do wyborów, chyba że nastąpi coś w rodzaju trzęsienia ziemi albo wybuch wulkanu. Informacje o takich wydarzeniach dotrą do mnie bez specjalnej uwagi i tyle.
Myślę, że stosunek do tych wyborów podobny do mojego ma wielu Polaków. Po co zatem te miliony wydane na rozstrzygnięcie, czy podpisywać bezapelacyjnie prawa PiS? No właśnie.
Piotr Tomski