Kolejna grupa zawodowa chce wziąć udział w sukcesie gospodarczym PiS i żąda podwyżki około tysiąca złotych miesięcznie. W swoim życiu robiłem różne rzeczy i byłem również nauczycielem języka polskiego, a zatem tym razem protestujący czy raczej chorujący są mi dość bliscy przynajmniej w sferze duchowej. Rozumiem potrzeby nauczycieli i ograniczenia związane z tym zawodem, ale przede wszystkim rozumiem ich obowiązki wobec młodych ludzi. Trudna to jest praca, która powinna być dobrze wynagradzana, a obecny poziom wynagrodzeń w oświacie jest skandalicznie niski.
Na szczególną uwagę zasługuje jednak forma protestu nauczycieli, którzy zadeklarowali protest i się rozchorowali. Mam teraz problem z ustaleniem, czy rozchorowali się z powodu protestu, przeciwko protestowi, w ramach protestu czy może jest to epidemia zimowa. Oficjalnie więc nie mamy protestu, bo nie ma większości nauczycieli w szkołach. Reakcje na ten protest też są dziwne, bo w mediach krzyczą, że nauczyciele biorą „lewe” zwolnienia lekarskie, ale dziwnym sposobem nikt nie ma informacji o podważeniu prawidłowości wystawienia choćby jednego zwolnienia lekarskiego, nikt nie powiadamia o nieprawidłowościach ZUS-u, prokuratury lub policji. Zwyczajowy cyrk!
Niestety, przypomniały mi się czasy peerelowskie, kiedy każde działanie było w teorii i w praktyce czymś innym. Czy naprawdę komuna wróciła? Grupowe choroby policjantów, nauczycieli lub pracowników sądów są protestami o podwyżki?
Piotr Tomski